BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
BLACK CYBER WEEK! Publikacje i multimedia nawet do 80% taniej i darmowa dostawa od 350 zł! Sprawdź >
16/03/2017
W oddawanym do Państwa rąk numerze WpD wiodący artykuł poświęcony jest insulinomie – nowotworowi trzustki, a konkretnie komórek beta. Opis ten nasunął mi pomysł podzielenia się z Państwem moimi refleksjami związanymi z przyjmowanym przeze mnie podobnym przypadkiem.
Byłem trzecim lub czwartym lekarzem, do którego trafił właściciel z psem. I nie dlatego, że nikt wcześniej nie rozpoznał choroby, gdyż wszyscy moi poprzednicy ustalili dobre rozpoznanie i zaproponowali optymalne postępowanie – zabieg usunięcia guza. Właściciel poszukiwał lekarza, który powiedziałby, że zabieg nie jest konieczny. Zorientowałem się, że tego oczekuje ode mnie właściciel, i podejrzewam, że gdybym szybko potwierdził wcześniejsze opinie Kolegów, klient prawdopodobnie szukałby dalej (przede wszystkim ze szkodą dla psa). Zrozumiałem, że nie mogę działać zbyt pochopnie, że muszę jeszcze raz dokładnie przedstawić właścicielowi problem insulinomy, rozmawiając z nim na tyle długo, żeby sam doszedł do wniosku, iż zabieg jest najlepszym rozwiązaniem. Moim celem było stworzenie sytuacji, w której ta decyzja zależałaby wyłącznie od niego. I rzeczywiście, właściciel wyraził chęć przeprowadzenia zabiegu – nie od razu, ale w możliwie niedalekiej przyszłości (rolę odgrywały tu nie tylko wskazania medyczne, ale także względy finansowe).
Nasza rozmowa trwała 25 minut, badanie kliniczne pięć – razem 30 minut konsultacji. Piszę o tym dlatego, że kolejny raz widzę, jak potrzebna jest rozmowa z właścicielem. Nie można lekceważyć jego oczekiwań w stosunku do nas, nie tylko merytorycznych. Rozmowa z właścicielem, poza zebraniem niezbędnych informacji na temat objawów klinicznych, ma również głębokie znaczenie psychologiczne, bo tworzy szczególną więź między lekarzem a właścicielem i pozwala temu ostatniemu zmienić zdanie. Wychodząc z gabinetu, właściciel był przekonany, że to on w sposób samodzielny i niewymuszony podjął decyzję. Kiedy wchodził do gabinetu, decyzja o zabiegu była mu „narzucona”, ale kiedy wychodził, była to już jego własna decyzja. Nikt nie lubi, żeby decydowano za niego.
Nasze działania powinny zmierzać do tego, aby właściciel (chociaż to my jesteśmy lekarzami) czuł się odpowiedzialny za podjęte decyzje i wierzył, że są one najlepsze dla jego psa lub kota. To, o czym napisałem, jest bardzo ważnym, jeżeli nie najważniejszym aspektem naszej pracy, na pozór niemerytorycznym, ale mającym bardzo istotne merytoryczne konsekwencje.